sobota, 12 stycznia 2008

You may (a raczej shall) not pass!!!i inne szaleństwa...

Podróż powrotna do Chin trwała 24 godziny i wyssała ze mnie resztki sił. Międzylądowania we Frankfurcie (sześć godzin czekania) i Hongkongu (tylko dwie) wyprały mi mózg.
Widać to na załączonym obrazku, gdzie jako przykładny zmęczony podróżny, robię zdjęcia swojemu cieniowi…także…:0

Przed przylotem do Frankfurtu miałam przyjemność obserwować przepiękny wschód słońca.

Jeszcze żyjące Świętami lotnisko we Frankfurcie…

I wyspa Hongkong.

Dzień po moim powrocie wybraliśmy się na kręgle. Złapaliśmy taxi, której kierowca wprawdzie dał się namówić na zabranie całej naszej szóstki, ale w rezultacie pod pretekstem zamkniętego tunelu, którym chcieliśmy jechać, kazał nam wysiąść. Tunel oczywiście był otwarty, a i zakaz wstępu pieszym nas nie zmieszał i ruszyliśmy przed siebie na piechotę, bo żądza gry w kręgle była zbyt silna.
Przeprawa przez tunel zajęła nam 25 minut, co bynajmniej nie zepsuło nam humorów, a raczej je podsyciło. Szczególnie nasz niemiecki przyjaciel Florian czuł się świetnie i w pewnym momencie było mu aż tak wesoło, że wydawało mu się, że jest Gandalfem Szarym i ma prawo mówić nam: „You may not pass (the tunel – oczywiście)”. Potem przypomniało nam się, że Gandalf mówił „You shall not pass”, ale któżby zwracał uwagę na takie szczegóły:). Gdy dotarliśmy do kręgielni wstąpił w nas duch walki. Stworzyliśmy dwie drużyny: męską i żeńską. O wynikach pojedynku nie będę wspominać... :)W każdym razie zabawa była przednia, szczególnie, kiedy kula wypadała mi z ręki, zanim zdążyłam się chociażby zamachnąć… Także…

Renta, Paulina, jej włoski narzeczony-Daniel i Florian,


Zamach mistrza…

Florian u fryzjera…

A oto rezultat:)
W drodze powrotnej nie mogliśmy oprzeć się tunelowi i znów przemierzyliśmy go na piechotę…

Kulminacja rozdwojonej jaźni Floriana – Gandalfa…




A tutaj już 4 w nocy, kiedy odezwały się nasze głodne brzuchy i postanowiliśmy pomęczyć naszego kochanego Xiaofei’a, który wprawdzie wspaniale radzi sobie ze swoim grillem, ale więcej niż jeden klient sprawia, że jest totalnie zagubiony i wszystko mu się miesza. W każdym razie kurczak był świetny no i kolby kukurydzy także.
Na sam koniec tego postu parę zdjęć z kolacji we wspaniałej restauracji, do której udaliśmy się razem z naszą klasą.



Weisha z Tajlandii.

Bijia, która czasem bywa muminem:)


Tutaj z naszym cudownym nauczycielem od języka chińskiego.

Prawie cała klasa...:)
Na sam koniec mam dla Was trochę prawdziwej chińskości...


To na razie tyle...w przyszłym tygodniu czeka nas seria egzaminów, parę występów muzycznych, a potem ferie zimowe, które będą trwa 5 tygodni!
Odliczam dni do przyjazdu michała i jedziemy podbijać Yunnan!!Czyli krainę "Na południe od chmur":)))
Stay plugged:)

piątek, 11 stycznia 2008

Przed wyjazdem

Witam wszystkich w Nowym Roku!
Tydzień temu wróciłam do Chin po wspaniale spędzonych rodzinnych Świętach i przezabawnym Sylwestrze:). Po kilkudniowych problemach ze snem z powodu zmiany strefy czasowej, wszystko powróciło do normalności. Dziwne, ale po przyjeździe do Polski miałam takie same wrażenie-jakbym w ogóle nie wyjeżdżała z kraju. Teraz, kiedy w ciągu dwóch tygodni połączyłam oba światy – polski i chiński za pomocą podróży samolotem, odległość, która dzieli mnie od domu nie ma znaczenia. Mam wrażenie jakby w ogóle nie istniała. Oczywiście dzieje się tak również za sprawą Internetu.
Przed powrotem do kraju wydarzyło się kilka ciekawych historii, ale z powodu przygotowań do wyjazdu nie miałam czasu, żeby Wam je opisać.
Pewnej soboty, po obejrzeniu wszystkich części Władcy Pierścieni (special extended edition:) w bardzo magicznym nastroju wybrałyśmy się na wycieczkę do lasu, który widać z naszych okien. Napotkałyśmy tam przeogromne głazy i wielkie „aloesowate” kaktusy. Wspięłyśmy się na sam szczyt pokrytej lasem góry, z którego rozpostarła się przed nami wspaniała panorama.



Oprócz tajemniczej atmosfery napotkałyśmy w lesie bardzo interesujące kamienne tablice, na których napisane są życzenia i prośby do boga ziemi. Na początku pomyślałyśmy, że to groby, ale potem przypomniałyśmy sobie, że Chińczycy nie chowają ciał zmarłych w ziemi.


Niektóre z tablic są bardzo zaniedbane, koło innych widać ślady ludzkiej pamięci – świeże kwiaty i znicze, a na każdej tablicy znajduję się data jej postawienia.

A za plecami Renaty-nasz dom.

Po powrocie do domu, wykonałyśmy „pracę tłumaczeniową”, żeby dowiedzieć się, czego dokładnie dotyczyły napisy na tablicach. Mogę więc z czystym sumieniem wyznać, że wycieczka była bardzo ubogacająca.
Część naszych międzynarodowych znajomych przyjechała do Xiamen tylko na jeden semestr, więc przed Świętami zaczęły się pożegnalne spotkania.
Pierwsza wyjechała Nicki. Wspominałam Wam, że jest obywatelką całego świata, na dowód czego z Xiamen poleciała do Australii, gdzie miała zatrzymać się na parę dni przed wylotem na kolejne półrocze do Kenii.
Podczas pożegnalnej imprezy Nicki, jako że sama bohaterka jest przez wszystkich uwielbiana, była hucznie i kolorowo.


Siggy i Linda, 

Siggy, ja,Nicky, Abdou, i Linda.
Trzy dni później miałam samolot do Pekinu, gdzie na dwa dni zatrzymałam się u Moniki Bulandy.

Na lotnisku z Tomaszem, który zaoferował się pomóc mi z moją mega walizką, która przecież dopiero w Pekinie miała się zapełnić, a już była taka ciężka:/

 Po przylocie do Pekinu mój organizm nie zaakceptował zmiany strefy klimatycznej i różnicy 20 stopni Celsjusza, więc momentalnie byłam przeziębiona, co bynajmniej nie zepsuło mi zabawy:0Monika zabrała mnie na imprezę do klubu salsy, o którym w Xiamen możemy tylko pomarzyć:(Było wspaniale, i jak to z Moniką:) - nieprzewidywalnie.


Monika gra na perkusji,

Polsko-chińsko-kubańskie salsowe towarzystwo:)
Następnego dnia wybrałam się na cały dzień na zakupy i mimo iż, udało mi się zdobyć to, co chciałam (głównie prezenty) to Pekin mnie przerósł i byłam totalnie wykończona. Potem chińscy współlokatorzy Moniki ugościli mnie wspaniałym obiadem, po którym odzyskałam siły i pojechałam na spotkanie z Magdą i Agnieszką, z którymi nie widziałyśmy się od ostatniej mojej wizyty w Pekinie. Później było już tylko przepakowywanie i obawa o nadbagaż, która nie dała mi spać tej nocy.
Następnego dnia, po przyjeździe na lotnisko spotkałam się z Olą i Agatą, które także wracały do domu na święta. I ruszyłyśmy w podróż do domu.
Nie mogłam się doczekać, kiedy wrócę do Polski i poczuję świąteczną atmosferę, której w Xiamen nie uświadczysz:( Nie spodziewałam się także, że te dwa tygodnie tak taki krótki czas. W każdym razie było warto przemierzyć pół świata, żeby zaśpiewać „Wśród nocnej” i podzielić się opłatkiem:), być z najbliższymi… no i spotkać się na zimową odmianę sangrii-grzańca z Wami, kochane wariatki:)))