niedziela, 25 listopada 2007

水灯节 czyli tajskie Święto Wody

W piątek pojechaliśmy do Jimei, aby zobaczyć obchody tajskiego Święta Wody. Było bardzo ciekawie. Studenci z Tajlandii włożyli wiele pracy w organizacje tego święta.
Były narodowe tańce tajskie,

narodowe pieśni,

a także mniej narodowy konkurs piękności.



Można bylo także spróbować tajskiego jedzenia, a konkretnie tajskich zupek. Na szczęście, ku naszemu zdumieniu smakowały inaczej niż chińskie:)

A to przesympatyczna Czeszka pochodzenia wietnamskiego. Nie mogłam uwierzyć, że jadę do Chin i spotykam Czeszkę pochodzenia wietnamskiego, ale kiedy przywitała się mówiąc "Ahoj" nie miałam więcej pytań:)

I reprezentantka Japonii, Sandy była z nami:)

A tutaj prawdziwe tajskie dziewczę:

I kulminacyjny punkt imprezy, czyli składanie podziękowania wodzie - puszczanie wianków.


A tak wyglądały wczorajsze obchody tego święta na naszym Xiameńskim Uniwersytecie:
Było dużo ciekawego jedzenia...



Tradycyjne lotosowe wianki do puszczania na wodę...

Konkurs piękności. Moja faworytka - Prisheya z Indii "Miss Najciekawszej Osobowości"



Widownia










Było naprawdę przepięknie:)))

Śpiewy

Od pierwszych chwil mojego pobytu w Xiamen intensywnie myślałam o tym, co tu zrobić, żeby móc rozwijać się wokalnie – po chińsku. Wypytywałam znajomych, rozklejałam ogłoszenia na wyspie Gulang, gdzie mieści się szkoła muzyczna i miałam uszy i oczy szeroko otwarte. Ale nic się nie wydarzyło. Aż do piątku, 15 listopada, kiedy to zgodnie z cotygodniowym zwyczajem wybraliśmy się dużą grupą w miasto. Znudzeni rutyną, postanowiliśmy odkryć nowe miejsca. Trafiliśmy na ulicę, gdzie znajdują się m.in.: bar kowbojski, irlandzki, sauna i masaż, dwa bary ze striptizem (ale tylko w nazwie) i inne ciekawe miejsca. Idąc wzdłuż ulicy, zauważyłam bardzo elegancko wyglądającą knajpkę. Podeszłam bliżej i spojrzawszy przez okno dostrzegłam fortepian oraz scenę z instrumentami. Nagle, ze wewnątrz wyłonił się pewna pani i zaczęła zachwalać swoją restaurację, oraz muzyków(podobno najlepszych w Xiamen). Nie dała mi dojść do słowa, tylko popatrzyła mi głęboko w oczy i zapytała: „umiesz śpiewać?” No nie. Byłabym naprawdę niespełna rozumu, gdybym nie wykorzystała takiej okazji. Umówiłyśmy się zatem na kolejny wieczór, kiedy miałam się spotkać z muzycznym szefem tego miejsca.
Następnego dnia pojechałam tam razem z Renatą. Posłuchałyśmy wokalistów i pianisty i muszę przyznać, że są naprawdę świetni. Pełen profesjonalizm. Przyszedł szef. Jest muzykiem z Tajwanu, który uwielbia Xiaobanga (Chopina) i żyje chyba w innej czaso- przestrzeni, bo niezbyt łatwo się z nim dogadać. Zaczęliśmy rozmawiać o ewentualnej posadzie dla mnie i w końcu padło pytanie: „to co dziś zaśpiewasz?” Yyyyy…no właśnie. Dostałam grubą księgę z tekstami piosenek i miałam sobie coś wybrać. 99% tych utworów w ogóle nie znałam, a jeśli znałam to tylko refren. W końcu wybrałam „Somewhere over the rainbow”. Powiedziałam szefowi, że trochę się denerwuję, bo się nie przygotowałam i nie miałam próby z pianistą, a szef odrzekł na to: „No cóż, jeśli jesteś dobra to nie potrzebne Ci przygotowanie” Jasne. Świetnie. Poszłam do toalety, żeby choć raz sobie to prześpiewać. Pomyślałam wtedy, że chyba coś stało mi się z mózgiem, że w ogóle się na to zdecydowałam, a tam pełna sala ludzi, więc powinnam jak najszybciej wrócić do domu i zostać tam na zawsze. Natomiast inny głos w mojej głowie mówił: „nie bój nic, nie masz nic do stracenia”. No i zaśpiewałam. Pianista chyba znał trochę inną melodię tej piosenki, ale co tam. Spaliłam buraka, ale najwidoczniej nie było tak źle, bo szef powiedział: „masz niezły głos” i dodał, abym dostarczyła pianiście piosenki, które chcę śpiewać, poćwiczyła trochę, oswoiła się ze sceną i mogę zaczynać. Także…
Obecnie jestem na etapie szukania nut, bo pierwsza tura piosenek (nie miałam do nich nut) okazała się za trudna dla pianisty. Wklejam Wam zdjęcie śpiewających wokalistów.

Cóż. Być może (nie mówmy hop) niedługo sama się tam znajdę.
p.s. W sobotę biorę udział w konkursie chińskiej piosenki dla obcokrajowców:)))
Pozdrawiam Was serdecznie i ściskam, a dziś wieczorem dostarczę kolejnego posta o Festiwalu Tajskim.
Rozpoczynam nową serię chińskich ciekawostek pt. „Czy Chińczycy są z angielskim za pan-brat?:)”

Tropikalna grypa?

Ach. W końcu mnie dopadła. We wtorek, 12 listopada wślizgnęła się niepostrzeżenie przez gardło i najpierw rozbroiła migdałki, potem przykleiła swoje macki do głowy i uszu, aby na końcu ubezwłasnowolnić mięśnie i kości. Próbowałam walczyć, ale zaatakowała zupełnie z nienacka. 
Brak świadomości co to tak naprawdę jest i wizja czartkowego i piątkowego egzaminu sprawiła, że mimo gorączki i potwornego bezładu ciała zaczęłam szukać pomocy. Nie było innego wyjścia niż szpital. A zatem, razem z Renatką wpakowałyśmy się do taksówki i pojechałyśmy do szpitala, który wyszukałam w internecie z rekomendacją "całkiem znośny".
Na początek trzeba było udać się do rejestracji, gdzie musiałam zapłacić za mały kwitek, na którym miało być moje nazwisko, ale niestety się nie zmieściło:)
Potem musiałam stanąć w kolejce do lekarza pierwszego kontaktu i wytłumaczyć mu co mi jest. Dostałam termometr, który leżał w małej wanience z jakimś płynem (najprawdopodobniej odkażającym) i przechodził "z pachy do pachy" pacjentów. Także...
Następnie, lekarz stwierdził, że jest to najprawdopodobniej zapalenie gardła, ale chyba nie był do końa pewny ponieważ skierował mnie na badanie krwi. No i wtedy dostałam mini-wylewu. Przemknęły mi przez myśl wszystkie choroby, którymi zaraziłam się po przyjeździe...
Przed zrobieniem badania krwi musiałam wrócić do rejestracji po kolejny kwitek. Także płatny.
Potem poszłam na badanie krwi. Nie będę Wam opowiadać dokładnie jak wyglądały rękawiczki lekarza, który pobierał mi krew. Powiem tylko, że bynajmniej nie były jednorazowe. Na szczęscie nic to badanie nie wykazało i wróciłam do lekarza po recepty. Dostałam 10 pudełek leków, a cała impreza wyniosła mnie ok.40 zl. Lekarstwa okazały się skuteczne i po paru dniach ozdrowiałam. Na dniach muszę zrobić kolejne badanie krwi, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie zarażono mnie czymś w szpitalu. Mam nadzieję, że nie...
I tak oto wygląda moja pierwsza i mam nadzieję ostatnia przygoda z chińską służbą zdrowia...
 A teraz coś pogodniejszego:
Tym razem, w ramach chińskiej ciekawostki nasz uroczy przyjaciel Tomasz prezentuje to, co możesz znaleźć w opakowaniu chińskiej farby do włosów.

Jak widać na załączonym obrazku: pelerynka, czepek oraz ochraniacze na uszy, a także rękawiczki dla farbującego:)

Krótki przegląd z minionych tygodni

Tak bardzo upodobaliśmy sobie wyspę Gulang, że 3 listopada, w niedzielę znów skierowaliśmy swoje kroki na prom, który nas tam dowióźł.

Przy pomniku chińskiej aktywistki;0

Nie wiem czy na zdjęciu uda się Wam to zobaczyć, ale Nicki użyła chińskiej farby do włosów i w jednym momencie przemieniła się w kanarka. Bardzo cierpiała..;)

Pewnie znacie ten widok z relacji z poprzedniej wycieczki na Gulang. Niby to samo, a jednak nie, gdyż tym razem inny rodzaj ryby skwierczy na słońcu wydzielając przy tym niezbyt znośną woń...

Ślimaki Olbrzymy:/

A tutaj już Xiamen po powrocie z Gualng. Przepiękna kolorowa fontanna.

My zajęci nauką siedzimy skupieni  w sali lekcyjnej, a tu za oknem odbywają się takie niesamowitości. Na początku całkiem niewinne...

...później coraz śmielsze...
...a w punkcie kulminacyjnym...

A teraz parę zdjęć ze spotkań ze Sponsorem i Chinkami Sansan i Tingting...
Tym razem, dbając o rozwój naszych horyzontów Sponsor zabrał nas do restauracji z owocami morza...

 Mniam...
Bardzo ciekawym doświadczeniem było zjedzenie zwierzątka, które żyje w morzu, wewnątrz łodyg jakiejś wodnej rośliny. Poza tym, zdecydowaliśmy się na skosztowanie (chociaż nie przyszło nam to łatwo) stworzenia, które wygląda jak (nie ma lepszego określenia) krowia kupa. Do tej pory nie wiem z czego składa się ciało tego żyjątka, ale... czy to jest takie istotne? Najważniejsze, że dobrze smakuje.


Mimo, że grałam w chińskie kości pierwszy raz, to szybko połknęłam bakcyla i biedny Sponsor nie miał szans. Okropnie się upił (za każdą przegraną rundę wypijasz szklankę piwa:)

Tutaj już kolacja z Chinkami, które poznałyśmy na Halloween. To spotkanie także dostarczyło nam nowych kulinarnych doznań.
Ja miałam pierwszy bliski kontakt z rybą... I powiem szczerze, że nie był tak traumatyczny, jakby się można było spodziewać:)

A teraz chińska ciekawostka:

Ja laaataaaaam!!!!!

piątek, 23 listopada 2007

Ekspresowe zapowiedzi

Wiem, wiem, strasznie długo mnie nie było, ale mam wyłumaczenie...choroba i egzaminy. No właśnie, niestety te dwa zjawiska wystąpiły w jednym momencie:/Mam za sobą wizytę w chińskim szpitalu:)Na szczęście nie było to nic aż tak poważnego, więc nie musiałam tam zostać. Poza tym; jak niektórzy bardzo dobrze wiecie, przyjechałam tu z zamiarem robienia kariery i nie cofnę się przed niczym aby dopiąć swego:)No... założmy, że prawie przed niczym. W każdym razie moje usilne starania zostały wreszcie nagrodzone i pojawiła sie propozycja śpiewania w chińskim pubie, który prowadzi pewien muzyk z Tajwanu... Swoją drogą, nadal mnie mogę w to uwierzyć. To naprawdę długa historia.
Egzaminy zdałyśmy wszystkie, a wyniki przekroczyły nasze oczekiwania:)
O tym wszystkim, a także o tajskim festiwalu, na który dziś jedziemy do Jimei, opowiem Wam bardzo dokładnie już jutro.
Także... pozdrawiam gorąco!
stay plugged!

czwartek, 1 listopada 2007

Przebierańce

Ostatnio posypały się propozycje imprez na Halloween. Nie traktujemy tego "święta"poważnie, ale doszłyśmy do wniosku, że może to być świetna okazja do wykazania się kreatywnośćią i stworzenia ciekawych kostiumów. A było to tak:
Kiedy nastapił koniec Ramadanu nasi przyjaciele z Maroka zaczeli SZALEĆ.
Abdou

Prerażająca Manuela z Niemiec.

Nicki, Renata, Stephan.

My i Saad.

A to już kolejna impreza przebierana:
Mumia-Dennis (organizator imprezy) i nasz przyjaciel z Zambii.

Jeden z laureatów konkursu na najlepszy kostium.


Kojelne laureatki konkursu - kostiumy sponsorowane przez rodzinę Tomaszewskich.
Dziękujemy mamo i tato!!!

Taj, którego spotkałam jak wychodził z męskiej toalety i zastanawiałam się dlaczego kobieta nie korzysta z damskiej, skoro jest wolna (toaleta, oczywiście)?!Nie mogłam uwierzyć, że jest mężczyzną.

Manuela z Kostaryki o diablim charakterze.

Siggi i Renatka.

A to nasze nowe chińskie koleżanki, które już za tydzień zabieraja nas na wyprawę do Shenzhen - raju zakupów. I nawet 7 godzin jazdy autobusem nie jest w stanie nas zniechęcić. Czy jesteśmy nienormalne?


Osan z Turcji zawsze chciał być kowbojem.

Biedna Japonka Sandy zachowuje jednak spokój.

A może nie?

I nawet Egipcjanin wpadł na bibę.

Tak niewiele potrzeba do szczęscia.

Bawmy się, bawmy!
 
I tyle. Było super. No i wygrałyśmy mnóstwo słodyczy!!!
Bonusik:

Najprzystojniejszy mężczyzna na świecie. Oczywiście oprócz Michała:)))
Chińska ciekawostka:

Czy perfekcyjna Pani Domu dotarła już nawet do Chin?! Tutaj przejawia się w sposobie wieszania prania. Kolorami!!!
Ściskam Was wszystkich gorąco, a szczególnie moich najwierniejszych komentatorów!!!
Już niebawem nowe rewelacje!!!