poniedziałek, 19 maja 2008
Nowości i nie tylko...
Najmilsi!
Dziękuję za wszystkie smsy i wiadomości! Trzęsienie Ziemi na szczęście nie dotarło do nas, choć oczywistym jest, że cały kraj przeżywa tą tragedię. Codziennie o godzinie 14.30 zamiera ruch uliczny, a nawet morski i zewsząd słychać syreny i klaksony. Jedna z moich uczennic z firmy, w której uczę angielskiego, pochodzi z Sichuanu. Jej rodzice na szczęście przeżyli trzęsienie, ale dom został kompletnie zburzony i mieszkają teraz w namiocie. Pomoc podobno dociera do nich, ale jest niewystarczająca, szczególnie, że są emerytami, a muszą zacząć wszystko od nowa.
Jeśli chodzi natomiast o moje relacje z Państwa Środka to
zwlekałam, wiem, ale prawdę mówiąc nie było o czym donosić. Lekarstwem na depresję, w która popadłyśmy z powodu nadmiernej ilości obowiązków, okazało się rozpoczęcie prawdziwego letniego szaleństwa. Oj tak.
A lato zawitało do Xiamen, a wraz z nim tropikalne deszcze i czterdziestostopniowe upały. Z powodu zmian temperatury dopadły nas też liczne choróbska i nie obyło się bez interwencji lekarskich. Po fali przeziębień przyszła kolej na fale wysypek i uczuleń, które stanowiły poważną zagadkę dla chińskich lekarzy, a na końcu okazały się po prostu wyrazem miłości, jaką pałają do nas różnorakie owady i gryzonie. Do ogólnego osłabienia naszych srogo doświadczanych tu organizmów dołączyło jeszcze tzw. „osłabienie post-imprezowe”… Które doskwiera szczególnie, a zwłaszcza wtedy, kiedy weekend zaczyna się w środę:)
Poza tym: plaża i słońce! Nie chcecie sobie wyobrażać jak wyglądają teraz nasze skóry...:)
Jednym słowem: „Szalała, szalała…” co będzie można zobaczyć na dołączonych obrazkach…
5 marca odbyła się wielka uroczystość z okazji 87 urodzin naszego Uniwersytetu, a ja miałam zaszczyt na niej zaśpiewać.
Było to dla mnie niesłychane przeżycie. Sala na 1400 osób, profesjonalne światła i nagłośnienie…
Nie było łatwo, oj nie było…
Publiczność jednak (jak zawsze) była wspaniała i jak tylko ukazał się na telebimie napis, że Asia z Polski zaśpiewa piosenkę po chińsku to z widowni odezwał się taki ryk, że stwierdziłam, że chyba w ogóle już nie muszę śpiewać, tacy wszyscy są szczęśliwi…:)
W międzyczasie uzależniłyśmy się totalnie od „Zdesperowanych kur domowych” i oglądając odcinek po odcinku i serię po serii przyrosłyśmy na stałe do Wisteria Lane (gdzie mieszkają nasze bohaterki) i naszego odtwarzacza dvd. Życie się jednak zmienia, więc pewnego dnia z Wisteria Lane przeniosłyśmy się do Baru Blanc, gdzie spędzałyśmy ostatnie tygodnie. Czekamy jednak nadal z niecierpliwością na ostatnie odcinki czwartej serii „Desperate Housewives”, aby triumfalnie znów zamieszkać na Wisteria Lane.
Tymczasem, relacja ze wszystkich szalonych imprez w Barze Blanc.
Zaczęło się od hawajskich urodzin Mehdiego, naszego wspaniałego przedstawiciela państwa Maroko.
Tego dnia spadł pierwszy tropikalny deszcz, który jednak nie wystraszył żadnego z gości, a także ich hawajskich strojów. Drinki, palmy, barmani plujący i połykający ogień (w odwrotnej kolejności, rzecz jasna:)…
Działo się, działo…
Urody ze wszystkich zakątków świata…
I gorrrąca argentyńska miłość Veronici i Eugenia…
W następny weekend znów usłyszałyśmy nieśmiały głos Baru Blanc, który przyniesiony wraz z wiatrem mówił: „Czekam na Was, przybywajcie przedstawicielki Polski!!!” Cóż było zrobić?
Ja natomiast wciąż słyszę wołanie parkietu… czego nie da się ukryć…
Nie jestem jednak sama i od czasu do czasu pojawiają się na nim jacyś zagubieni wędrowcy...jak na przykład Dave, który przybył prosto ze Stanów. A jego okulary tuż za nim:)
Wreszcie mam okazję przedstawić najwspanialszą Belgijkę świata–Charlotte, zwaną (co dla naszych rodaków bynajmniej nie będzie zadziwiające) Szarlotką. Nierozerwalne Trio.
Bar Blanc, jak sama nazwa wskazuje, jest biały i nie mogło się obyć bez zorganizowania w nim White Party. Okazało się to wspaniałą okazją do uszycia białych sukienek. I tak mi nikt nie uwierzy, jak powiem, że w przeliczeniu na złotówki każda kosztowała 35 złotych. Kocham Chiny!
A oto dzieła naszej krawcowej:
Sarah i jej piwo.
W to pewnie też nikt nie uwierzy, ale zaryzykuję…
Oto Gerda (26) i Felix (26), niemiecka para, rodzice trójki dziewczynek. Podczas kiedy Felix kończy pisać swoją pracę magisterską w Niemczech, Gerda mieszka razem z dziećmi w Xiamen (po paru miesiącach w Chinach wszystkie trzy mówią płynnie po chińsku), chodzi na zajęcia i nie opuszcza żadnej imprezy i… ciągle robi na mnie ogromne wrażenie:)
Stephan i kapelusz...
Renatka i kapelusz...
Kapelusz i ja...
I kolejne szaleństwa...
Parkiet znów mnie rozpaczliwie wołał...
I tak dotarliśmy do relacji z minionego weekendu i wielkiego wydarzenia pt. „Welcome to the age of elegance”. Bar Blanc użyczył swoich ścian domu mody Ports International , który w Xiamen ma swoją filię i została zorganizowana najbardziej błyszcząca, bajeczna i plująca przepychem impreza na jakiej miałam okazję być. Szampan lał się strumieniami, modne projektantki z Portsa paradowały w sukniach – bąblach i innych wymyślnych cudach, wszędzie unosił się zapach białych lilii i róż, białe zasłony powiewały w oknach, poruszane morską bryzą i w ogóle było och i ach!!! A w tym wszystkim my, uśmiechające się znad kieliszków i prawiące sobie komplementy typu: „Złotko, jak pięknie wyglądasz! Nawet młodziej, niż ostatnio:)
Obłapiaczy także nie brakowało.
A ja byłam szczęśliwa, bo moja kolejna nowo uszyta sukienka, idealnie wgrała się w klimat glamour:)
Na zdjęciu z Tomaszem.
Było cudnie.
Jednak życie to nie tylko imprezy…Nie?:( Praca i nauka także bardzo nas zajmuje:)
To tyle moi drodzy na dzisiaj. Pozdrawiam serdecznie i obiecuję, że na następny post nie będziecie musieli tak długo czekać!
Subskrybuj:
Posty (Atom)