czwartek, 1 listopada 2007

Przedszkole

Nie wiem czy pamiętacie, ale wspominałam kiedyś, że zaczynam pracę w przedszkolu jako nauczycielka języka angielskiego. No i zaczęłam. Mam zajęcia z dziećmi od 3 do 6 roku życia. Te najmłodsze są wspaniałe, mimo, iż niektóre zaczynają okropnie płakać jak mnie widzą. W większości przypadków jestem pierwszym człowiekiem o jasnych włosach i białej skórze, którego miały okazję zobaczyć. Nie ma się co dziwić. 
Wszystkie dzieci, jak to dzieci są kochane i już bardzo się z nimi związałam. Nie ukrywam jednak, że 
taka praca bynajmniej nie należy do najłatwiejszych i bywa nawet wykańczająca. W każdej grupie jest ok.30 dzieci, więc skupienie uwagi ich wszystkich nie jest prostym zadaniem. W najmłodszych grupach niektóre dzieci zasypiają na siedząco i za każdym razem żałuję, że nie mam ukrytej kamery i nie mogę nagrać tego ich uporczywego zmagania się z wszechogarniającą sennością. 
Ponieważ w programie nauczania, który otrzymałam są także piosenki, więc
zajęcia ogólnie są ciekawe. Im więcej robię min i wygłupów, tym dzieciaki lepiej się bawią. Najbardziej rozczula mnie jak podczas zajęć wstaje taki miniaturowy trzylatek, podchodzi do mnie i mówi: "Nauczycielko, a on mnie ugryzł w palca !!!".
Dzieci natomiast mają najlepszy ubaw, kiedy staram się powtórzyć ich imiona. Zaśmiewają się do rozpuku.
Mimo iż, jeżdżę do przedszkola na 9, więc muszę wstać ok.7.30, to nie mogę narzekać, bo trasa, którą jedzie mój autobus prowadzi cały czas nad morzem:)

O, a to miejce, z którego odjeżdża mój autobus...

A tutaj juz przedszkolaczki. Właśnie kończą śniadanie.

Zajęcia


A teraz jeszcze parę zdjęć pt. jak wygląda początek listopada w Xiamen...
O tak:


Chińska ciekawostka: 

Kot był naprawdę malutki, dla porównanie spójrzcie na filtr od papierosa, który leży koło kotka.

Gulang Yu 鼓浪屿

Witam Was serdecznie!
W niedzielę, w ramach rekonwalescencji po dwóch dniach imprezowych szaleństw zdecydowałyśmy, że udamy się na wyspę Gulang. Nie była to jednak wielka wyprawa, ponieważ brzeg Gulang widać bardzo dokładnie z plaży w Xiamen, a podróż promem trwa ok. 10 minut. Już wcześniej słyszałam, że wyspa jest piękna, szczególnie ze względu na ciekawą atmosferę, którą tworzą kolonialne zabudowania z lat 1920-1930. Jak pisze dr. William Brown w przewodniku po Gulang Yu"na dwóch kilometrach kwadratowych mięści się stara Hawana, meksykańskie miasteczko górskie, Hawaje, austriacka wioska, trochę Las Vegas". Nic dodać, nic ująć. Po prostu czujesz się tam jak w domu. Temu wszystkiemu smaku dodaje zderzenie chińskiej i zachodniej kultury. I tak można zobaczyć piękną wąską uliczkę z budynkami o pastelowych barwach, kaktusami w donicach i  i...wyłaniającą się z tej scenerii chińską babcię w piżamie, niosącą ze sobą  termos.
Żeby lepiej zgłębić wyspę, a przede wszystkim trafić do kościołą katolickiego zakupiłyśmy mapę. Wytrwale odmawiając Chinkom, które usiłowały nas zmuśić do skorzystania z ich przewodnictwa po wyspie, z dumnym wyrazem twarzy 
przystąpiłyśmy do zwiedzania. Okazało się jednak, że nie było to takie proste. Prawie wszystkie ulice na Gulang nazywają się tak samo. Np. jedna z ulic na południu wyspy ma taką 
samą nazwę jak inna ulica, która znajduje się na wschodzie. Po godzinie kręcenia się w kółko stwierdziłyśmy, że albo ktoś nas wrabia i przemienia nazwy ulic, jak tylko się do nich zbliżamy, albo związek zadowowy chińskich przewodniczek po Gulang "zatruł" wszytskie mapy, aby biedny, wycieńczony bezowocnym kręceniem się w kólko
turysta w końcu padł na kolana przed przewodniczką i wysapał: "Błaaagaaam, oprowadź mnie po wyspie"
Odpoczywając na ławce zauważyłyśmy trójkę Europejczyków, którzy rozłożyli się na przeciwko nas i wyjęli kanapki. Po chwili usłyszałam cichy i omdlewający głos Renaty: "Asia, oni mają biały chleb". Po usłyszeniu tych słów zapadłam się w czarną dziurę wyobraźni, gdzie wirowałam coraz szybciej i szybciej, a na około mnie kanapki z białego chleba z serem i szczypiorkiem, z wędlinką, ogóreczkiem... Tańczyliśmy w tym spożywczym tańcu zapomnienia całą wieczność, aż poczułam uścisk dłoni Renaty i zobaczywszy porozumiewawcze spojrzenie zrozumiałam, że czas już odejść.
Tak, tak śmiejcie się Wy wszyscy, którzy w każdej chwili możecie pójść do piekarni i kupić sobie normalny chlebek. 
Naszą wycieczkę postanowiłyśmy zakończyć smakowitym obiadem, ale ponieważ wszędzie proponowano nam kraby, ślimaki i węgorze, na które akurat wtedy nie miałyśmy specjalnej ochoty, udałyśmy się do MacDonalda:))))
Także...
W każdym razie wycieczka była baaardzo udana.
 A teraz trochę zdjęć:

wypływamy z portu

No cóż...choinka przez cały rok, to normalny widok w Chinach. Merry Christmas!!!!






Drzewo rosnące w murze




Sanpan na tle Xiamen - najszybciej rozwijającego się chińskiego miasta

Do tego widoku już przywykłam, ale do zapachu chyba nie przywyknę nigdy:))


Kto by pomyślał, ze taka chętna do pomocy przy praniu!:)
A oto chińska ciekawostka:

Jak słusznie stwierdziła Renata: "W Chinach nawet psy jedząryż:)"