Brak świadomości co to tak naprawdę jest i wizja czartkowego i piątkowego egzaminu sprawiła, że mimo gorączki i potwornego bezładu ciała zaczęłam szukać pomocy. Nie było innego wyjścia niż szpital. A zatem, razem z Renatką wpakowałyśmy się do taksówki i pojechałyśmy do szpitala, który wyszukałam w internecie z rekomendacją "całkiem znośny".
Na początek trzeba było udać się do rejestracji, gdzie musiałam zapłacić za mały kwitek, na którym miało być moje nazwisko, ale niestety się nie zmieściło:)
Potem musiałam stanąć w kolejce do lekarza pierwszego kontaktu i wytłumaczyć mu co mi jest. Dostałam termometr, który leżał w małej wanience z jakimś płynem (najprawdopodobniej odkażającym) i przechodził "z pachy do pachy" pacjentów. Także...Następnie, lekarz stwierdził, że jest to najprawdopodobniej zapalenie gardła, ale chyba nie był do końa pewny ponieważ skierował mnie na badanie krwi. No i wtedy dostałam mini-wylewu. Przemknęły mi przez myśl wszystkie choroby, którymi zaraziłam się po przyjeździe...
Przed zrobieniem badania krwi musiałam wrócić do rejestracji po kolejny kwitek. Także płatny.
Potem poszłam na badanie krwi. Nie będę Wam opowiadać dokładnie jak wyglądały rękawiczki lekarza, który pobierał mi krew. Powiem tylko, że bynajmniej nie były jednorazowe. Na szczęscie nic to badanie nie wykazało i wróciłam do lekarza po recepty. Dostałam 10 pudełek leków, a cała impreza wyniosła mnie ok.40 zl. Lekarstwa okazały się skuteczne i po paru dniach ozdrowiałam. Na dniach muszę zrobić kolejne badanie krwi, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie zarażono mnie czymś w szpitalu. Mam nadzieję, że nie...
I tak oto wygląda moja pierwsza i mam nadzieję ostatnia przygoda z chińską służbą zdrowia...
A teraz coś pogodniejszego:
Tym razem, w ramach chińskiej ciekawostki nasz uroczy przyjaciel Tomasz prezentuje to, co możesz znaleźć w opakowaniu chińskiej farby do włosów.
Jak widać na załączonym obrazku: pelerynka, czepek oraz ochraniacze na uszy, a także rękawiczki dla farbującego:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz