niedziela, 25 listopada 2007

Śpiewy

Od pierwszych chwil mojego pobytu w Xiamen intensywnie myślałam o tym, co tu zrobić, żeby móc rozwijać się wokalnie – po chińsku. Wypytywałam znajomych, rozklejałam ogłoszenia na wyspie Gulang, gdzie mieści się szkoła muzyczna i miałam uszy i oczy szeroko otwarte. Ale nic się nie wydarzyło. Aż do piątku, 15 listopada, kiedy to zgodnie z cotygodniowym zwyczajem wybraliśmy się dużą grupą w miasto. Znudzeni rutyną, postanowiliśmy odkryć nowe miejsca. Trafiliśmy na ulicę, gdzie znajdują się m.in.: bar kowbojski, irlandzki, sauna i masaż, dwa bary ze striptizem (ale tylko w nazwie) i inne ciekawe miejsca. Idąc wzdłuż ulicy, zauważyłam bardzo elegancko wyglądającą knajpkę. Podeszłam bliżej i spojrzawszy przez okno dostrzegłam fortepian oraz scenę z instrumentami. Nagle, ze wewnątrz wyłonił się pewna pani i zaczęła zachwalać swoją restaurację, oraz muzyków(podobno najlepszych w Xiamen). Nie dała mi dojść do słowa, tylko popatrzyła mi głęboko w oczy i zapytała: „umiesz śpiewać?” No nie. Byłabym naprawdę niespełna rozumu, gdybym nie wykorzystała takiej okazji. Umówiłyśmy się zatem na kolejny wieczór, kiedy miałam się spotkać z muzycznym szefem tego miejsca.
Następnego dnia pojechałam tam razem z Renatą. Posłuchałyśmy wokalistów i pianisty i muszę przyznać, że są naprawdę świetni. Pełen profesjonalizm. Przyszedł szef. Jest muzykiem z Tajwanu, który uwielbia Xiaobanga (Chopina) i żyje chyba w innej czaso- przestrzeni, bo niezbyt łatwo się z nim dogadać. Zaczęliśmy rozmawiać o ewentualnej posadzie dla mnie i w końcu padło pytanie: „to co dziś zaśpiewasz?” Yyyyy…no właśnie. Dostałam grubą księgę z tekstami piosenek i miałam sobie coś wybrać. 99% tych utworów w ogóle nie znałam, a jeśli znałam to tylko refren. W końcu wybrałam „Somewhere over the rainbow”. Powiedziałam szefowi, że trochę się denerwuję, bo się nie przygotowałam i nie miałam próby z pianistą, a szef odrzekł na to: „No cóż, jeśli jesteś dobra to nie potrzebne Ci przygotowanie” Jasne. Świetnie. Poszłam do toalety, żeby choć raz sobie to prześpiewać. Pomyślałam wtedy, że chyba coś stało mi się z mózgiem, że w ogóle się na to zdecydowałam, a tam pełna sala ludzi, więc powinnam jak najszybciej wrócić do domu i zostać tam na zawsze. Natomiast inny głos w mojej głowie mówił: „nie bój nic, nie masz nic do stracenia”. No i zaśpiewałam. Pianista chyba znał trochę inną melodię tej piosenki, ale co tam. Spaliłam buraka, ale najwidoczniej nie było tak źle, bo szef powiedział: „masz niezły głos” i dodał, abym dostarczyła pianiście piosenki, które chcę śpiewać, poćwiczyła trochę, oswoiła się ze sceną i mogę zaczynać. Także…
Obecnie jestem na etapie szukania nut, bo pierwsza tura piosenek (nie miałam do nich nut) okazała się za trudna dla pianisty. Wklejam Wam zdjęcie śpiewających wokalistów.

Cóż. Być może (nie mówmy hop) niedługo sama się tam znajdę.
p.s. W sobotę biorę udział w konkursie chińskiej piosenki dla obcokrajowców:)))
Pozdrawiam Was serdecznie i ściskam, a dziś wieczorem dostarczę kolejnego posta o Festiwalu Tajskim.
Rozpoczynam nową serię chińskich ciekawostek pt. „Czy Chińczycy są z angielskim za pan-brat?:)”

1 komentarz:

gosia pisze...

Asieńko, trzymam kciuki za konkurs! chociaż w sumie niepotrzebnie, bo i tak go wygrasz...:) Jestem pod wrażeniem tego, co piszesz. Nie wiem..chyba mialam rację z tą gwiazdą!!!!! :)
buziaki Ci ślę i pogody zazdroszcze!
papapappa i pisz szybko co tam dalej